Wisła ma wiosną lepszy bilans niż Legia, która broni tytułu i ma najwyższy budżet w ekstraklasie, a Wisła ledwie uratowała się z topieli. Warto było zainwestować?
Nie żałuję ani przez chwilę, chociaż były takie momenty, w których się zastanawiałem. Podchodziłem do tego sercem, a nie rozumem. To, co działo się w ostatnich dwóch miesiącach w Krakowie, było czymś niezwykłym pod każdym względem. Można powiedzieć, że Wisły już nie było. Po czym zebrało się kilka osób, dali swoje pieniądze, czas i doświadczenie, dzięki czemu udało się klub uratować.
Znał pan wcześniej te osoby?
Nie znałem.
I nie bał się pan ryzyka? W końcu przekazał im pan swoje pieniądze. Kontroluje pan w jakiś sposób, co się z nimi dzieje?
Spotykaliśmy się kilkakrotnie, dzięki czemu mogliśmy się lepiej poznać. Widziałem w oczach pana Rafała Wisłockiego, Jarosława Królewskiego, Tomasza Jażdżyńskiego czy Bogusława Leśnodorskiego żar i wiarę, że nie wszystko stracone. I kiedy już nabrałem pewności, że oni naprawdę chcą uratować Wisłę, usiadłem do stołu, by podpisać porozumienie. A pieniędzy nie kontroluję. Wierzę, że oni robią to dobrze. To jest kwestia zaufania, bardzo potrzebnego w tego rodzaju wspólnych działaniach.
A czy pańska sytuacja w Wolfsburgu też miała wpływ na decyzję?
W pewnym stopniu tak. Zawsze mówiłem, że wrócę do Wisły, ale nie wiedziałem, kiedy to nastąpi. Szczerze mówiąc, od września zacząłem otrzymywać propozycje z klubów w Europie i poza nią. Miałem dokąd pójść. Ale sytuacja Wisły sprawiła, że wróciłem do Krakowa wcześniej, niż przypuszczałem. Uznałem, że trzeba pomóc. I tyle. Nie robię z tego wielkiej sprawy.
Spodziewał się pan takiej reakcji na kłopoty Wisły?
No właśnie to jest dla mnie budujące. Mam do Wisły stosunek emocjonalny, bo tam debiutowałem w lidze. Ale też szacunek dla klubu, który istnieje od roku 1906. Kiedy w roku 2006 obchodził stulecie, zaprosił na mecz do Krakowa Sevillę. Graliśmy w koszulkach retro. Czerwonych, z białą gwiazdą, sznurowanych pod szyją. To było przeżycie, duma i zaszczyt. Taki klub trzeba ratować i pielęgnować jego historię. Fakt, że w akcję ratowniczą włączył się Bogusław Leśnodorski, bądź co bądź były prezes Legii, jest dla mnie budującym dowodem, że losy Wisły obchodzą nie tylko mieszkańców Krakowa. Taka idea jest mi bliska.
Miewam w takich sytuacjach wątpliwości, czy taka pomoc jest bezinteresowna…
Nie interesuje mnie to. Nie mam powodów, by ludziom nie ufać. A i sam mam czyste intencje. Mogę pomóc, to pomagam. Im jest nas więcej, tym lepiej. Akcja kibiców Wisły, którzy w ciągu dwóch dni wykupili udziały w klubie, ratując go przed degradacją, jest w historii polskiej piłki czymś wyjątkowym. To już nie tylko kupowanie karnetów na sezon, ale akcji klubu. Widzisz coś takiego i się cieszysz.
Czyli Wisła idzie w kierunku hiszpańskiego systemu socios. Oby wśród nich nie było bandytów na trybunach.
Jestem spokojny. Sądzę, że wszystko to, co dzieje się wokół Wisły od grudnia, może być dobrym przykładem, rozlewającym się na całą Polskę: solidarność kibiców, inicjatywa kilku osób, wzniesienie się ponad podziały klubowe. Wolę być wśród tych, którzy łączą, niż dzielą. Jeśli dotyczy to Białej Gwiazdy, która jest marką w całym kraju, to cały ten ogólnopolski ruch poparcia jest niezwykły i budujący.
Co będzie dalej? Sami kibice, pan i jeszcze kilka osób mogą klubu nie utrzymać. Potrzebne mu są solidne podstawy, czyli markowy inwestor. Przecież w czerwcu nie będziecie robić kolejnej zrzutki.
No tak, mam świadomość, że na razie zażegnaliśmy niebezpieczeństwo. Ale Wisła sama w sobie ma dużą wartość, a obecna sytuacja powinna ją wzmocnić. Dużo zależy od zarządzania klubem. Dwa miesiące pokazały, że się udaje. Wierzyciele z nami rozmawiają, idą na rękę, klub odzyskuje wiarygodność. Przeżywałem już coś podobnego w Dortmundzie i Wolfsburgu. Borussia miała ogromne kłopoty finansowe, ale niezależnie od swojej pozycji w tabeli zawsze mogła liczyć na 80 tysięcy ludzi na trybunach. Tam się kupuje karnety od pokoleń. Przechodzą z ojca na syna, wszyscy spotykają się w ligowym rytmie na stadionie, tworzą się grupy znajomych na lata. Mój teść też miał taki karnet. Raz odstąpił go koledze, który zajął jego miejsce, więc od razu spotkał się z pytaniami sąsiadów z trybuny, co się stało z teściem Kuby.
A na Wiśle kibice wykupili ledwie kilkanaście tysięcy karnetów…
Mam nadzieję, że i to się zmieni. A jeśli jeszcze udałoby się nam zająć miejsce w czołowej ósemce tabeli, zainteresowanie by wzrosło.
Jest na to szansa?
A dlaczego nie? To fakt, że niektórzy chłopcy z drużyny są o kilkanaście lat młodsi ode mnie czy Marcina Wasilewskiego, ale oni też mają poczucie odpowiedzialności i walczą. Trener Maciej Stolarczyk pokazał, że potrafi zarządzać kryzysem, ja dodaję swoje pięć groszy w rozmowach z młodszymi zawodnikami.
Słuchają?
Słuchają. Miłe jest też to, że kiedy Wisła wyjeżdża poza Kraków, słyszę sympatyczne okrzyki, skierowane do mnie. Tak było w Zabrzu i w sobotę przed meczem w Gdańsku.
Bo to bardziej o pana chodzi, a nie Wisłę. Pan jest wszędzie lubiany. Czy żadna partia polityczna nie proponowała panu miejsca na swoich listach?
Nie i nie przyjąłbym takiej propozycji. Zresztą mnie nie ma w Polsce od 12 lat i nie bardzo wiem, kto jest kim w polityce.
Nie wierzę.
Naprawdę. Ale znam zasady obowiązujące w polityce. Nie umiałbym mówić publicznie czegoś, co nie byłoby zgodne z moją wiedzą i sumieniem. Wierzę w ludzi, a nie w partie.
Dlaczego reprezentacja – ci sami zawodnicy prowadzeni przez tego samego trenera – zagrała gorzej na mundialu w Rosji niż dwa lata wcześniej na Euro we Francji?
W Rosji nie byliśmy w formie. Ja też. W dodatku w 15. minucie meczu z Senegalem zostałem tak kopnięty w nerw, że nogi nie czułem. Euro zaczęliśmy od zwycięstwa nad Irlandią Północną, co nas poniosło. Mundial od porażki z Senegalem, co nas zdołowało. To tak w największym skrócie. Kiedy zakończę karierę, może udzielę panu bardziej wyczerpującej odpowiedzi. Na razie jeszcze gram.
To dobrze, że selekcjonerem jest wujek?
Na szczęście nie on pierwszy powołał mnie do kadry, więc nie trafiłem do niej po znajomości. Z Jurkiem Brzęczkiem rozmawiam teraz chyba rzadziej niż wtedy, kiedy nie był selekcjonerem. Ale nie musimy sobie mówić, że trzeba wygrać eliminacje do Euro.
Ma pan fundację Ludzki Gest, pomagającą młodym sportowcom i utalentowanej młodzieży, przeznaczał pan jakieś przedmioty na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy…
Bo to, co robi Jurek Owsiak, pokrywa się dokładnie z moimi ideami. Myślimy tak samo, lubimy pomagać. W Gdańsku poparłem ideę przyznania WOŚP Pokojowej Nagrody Nobla.
I nie pochwalił się pan tym w mediach społecznościowych.
A po co? Jestem tylko na Facebooku, zresztą dość biernie i wypowiadam się niemal wyłącznie w sprawach piłkarskich. Jak robię coś, co wydaje mi się pożyteczne, to nie po to, żeby się tym chwalić. Wystarczą mi uśmiechy. Ostatnio na ulicy w Krakowie starsza pani spytała, czy może mnie pocałować w policzek. Żona powiedziała, że pani potraktowała mnie jak wnuka. To było bardzo sympatyczne.
Żonę też pan ukrywa.
Nic podobnego. Żona jest ze mną w Krakowie i zajmuje się dwiema córkami.
To prawda, że wkrótce rodzina się powiększy? Kuba Błaszczykowski będzie miał następcę?
Widziałem w wywiadach prasowych, że dziennikarze, zamiast wypowiedzi rozmówcy piszą czasem kursywą słowo „śmiech”. Proszę zrobić to samo.
Napisz komentarz